Czy wierzę w Rodzicielstwo Bliskości?

Pytanie o to czy wierzę w Rodzicielstwo Bliskości (RB) jest czymś, co przewija się przez moje myśli i rozmowy z ludźmi całkiem regularnie. Żyjemy w świecie, w którym ważna jest tożsamość bazująca na etykietach: bycie wyznawcą jakiejś religii, fanem jakiegoś klubu sportowego, wyborcą partii etc. W świecie, w którym nie zadajemy sobie trudu pytania o osobiste znaczenie tych preferencji, nasze kontakty sprowadzają się do krótkiego rozeznania: swój albo inny, bez potrzeby i chęci zejścia głębiej, wysłuchania, zrozumienia lub choćby zadania pytania, które mogłoby nam samym coś ważnego uświadomić.

Czy ja jestem rodzicem RB? Psychologiem RB? Częścią rodziny czy środowiska RB? Zupełnie odległe wydają mi się odpowiedzi, w których mam wybór tylko zerojedynkowy. Dychotomie mnie odstraszają, więc łatwiej mi jest odpowiedzieć w sposób opisowy.

Wierzę w taki sposób uprawiania rodzicielstwa, który uwzględnia potrzeby konkretnego dziecka i konkretnej rodziny. Inne mogą być sposoby opieki nad dzieckiem o łagodnym temperamencie, inne nad dziećmi o większej skłonności do płaczu. Inna organizacja życia będzie optymalna dla rodziny z jednym dzieckiem, inaczej będzie to miało miejsce w rodzinach wielodzietnych. Nie wierzę, w górne i dolne granice wieku dla jakichś umiejętności, bo nie istnieje statystyczne dziecko! Statystyka to tylko uśredniona cyfra, która może nam jedynie przybliżyć pewien obszar, ale nie oznacza, że odstępstwa od niej nie będą się nadal mieścić w normie. Jedno dziecko zacznie chodzić w wieku 9 miesięcy, inne będzie miało tych miesięcy 20. Jedno dziecko w wieku dwóch lat będzie miało bogaty zasób słownictwa, inne będzie dopiero przeżywać zachwyt na nowymi sylabami. A cała czwórka będzie się mieścić w normie rozwojowej.

Wierzę w rodzicielstwo, które rodzice wybierają jako najlepsze dla siebie: zgodne z własnymi przekonaniami, wiedzą, doświadczeniami i przede wszystkim intuicją. Takie rodzicielstwo, które można praktykować w zgodzie ze sobą, a które tworzy autentyczność w relacji z dzieckiem. Wierzę w dobrze „przetrawione teorie”, które rodziny mogą stosować w praktyce zgodnie z ich duchem i swoją intuicją a nie z „literą prawa”. Taką samą krzywdę można wyrządzić dziecku interpretując selektywnie Rodzicielstwo Bliskości jak i studiując podręczniki Dr Spocka czy bardziej współczesne podpowiedzi pani Tracy Hogg. To w przytomności rodzica, jego zdolności do twórczego i krytycznego myślenia leży sedno sprawy. Jeśli jest coś na czym w 100% rodzic ma oprzeć swoje rodzicielstwo, to jest nim on sam. Teorie mogą dawać ciekawe podpowiedzi, jednak najlepsze odpowiedzi rodzic może znaleźć w sobie i w relacji ze swoim dzieckiem.

Wierzę w moc więzi jako podstawowego budulca nie tylko relacji rodzic – dziecko ale także dziecka wobec samego siebie. Zdrowa więź daje stabilny fundament poczucia własnej wartości, prototyp wszystkich późniejszych relacji i bezpieczną bazę, do której zawsze można wrócić, kiedy w świecie zewnętrznym jest dla dziecka (potem nastolatka i dorosłego) za dużo, za mocno i nie ma ono zasobów, aby to ogarnąć bez wsparcia. „Najpierw relacja, potem frustracja” – bo to bezpieczna relacja tworzy przestrzeń na to, by doświadczać trudności, uczyć się cierpliwości i zgody na to, że nie wszystko będzie po naszej myśli. Relacja z rodzicem pozwala dziecku przekroczyć jego pierwotny egocentryzm, poczucie bycia pępkiem świata – dzięki niej dziecko zaczyna przeżywać siebie jako integralny element większej całości: relacji, rodziny, społeczeństwa, świata. Tylko i aż.

Wierzę, że dziecko które przychodzi na świat ma swoją dynamikę rozwoju, swój własny program, tryb i tempo w którym będzie podążać przez życie. Ale, co znacznie ważniejsze, jest pełnowartościową istotą ludzką i jego zachowania wynikają z naturalnym sił rozwojowych a nie z jego złej woli, manipulacji czy chęci „wejścia nam na głowę”. Rolą rodziców jest pomóc zbudować im mapę swojego i zewnętrznego świata, mądrze poprowadzić przez różne obszary, adekwatnie nazwać wszystko co odkrywają w swoim wnętrzu i zewnętrznym świecie. To oczywiście oznacza, że musimy czasem wznieść się ponad własne interpretacje i projekcie, mieć gotowość rewidować swoje przekonania, poszerzać swoją świadomość o wnioski z kolejnych doświadczeń. Uczyć się razem z dzieckiem za każdym razem próbując zobaczyć dziecko, jakim jest a nie jakim nam się wydaje, albo jakim chcielibyśmy je widzieć.

Wierzę w rodzicielstwo eklektyczne, które łączy zamiast dzielić, bardziej niż zamknięte paradygmaty. Czerpię z różnych źródeł, nie tylko tych mówiących o dzieciach. Czerpię z takich teorii, z którymi się nie zgadzam. One pozwalają mi dookreślić moją rodzicielską i zawodową tożsamość, poznawać różne punkty widzenia, dają wybór i alternatywę w różnych sytuacjach. O ile się oczywiście nie usztywnię i nie zacznę toczyć bezowocnych bojów o rację, o jedyne słuszne rozwiązanie w jakiejś rodzicielskiej kwestii. Kluczem moich wyborów jest mądrość serca. A ta nie wyklucza wyników badań naukowych, zazwyczaj całkiem dobrze się z nimi komponuje.

Nie wierzę, żeby chusta, spanie z dzieckiem czy karmienie piersią były do czegokolwiek konieczne. Myślę, że bez tego można wychować szczęśliwego człowieka pewnego swojej wartości i żyjącego w zaufaniu do siebie i świata. Szczególnie jeśli „użytkownikiem” tych udogodnień miałby być nieprzekonany rodzic, który bardziej wierzy teorii i podręcznikom niż sobie samemu i mądrości dziecka. Zawsze pozostaje pytanie: czemu i komu ma to służyć? I jeszcze ważniejsze pytania, które powinniśmy sobie zadać krok wcześniej: Po co mam to robić? Jak ja chce uprawiać rodzicielstwo? Jak budować kontakt z moim dzieckiem? Jakie wartości są dla mnie ważne i jakiego człowieka chcę wypuścić w wielki świat? Dopiero potem przychodzi pytanie: jak chcę to zrobić? I czy to, co wybieram, rzeczywiście wspiera te wizje?

Więc kiedy ktoś pyta mnie, czy wierzę w RB, jak prawdziwy psycholog odpowiadam, „to zależy”. A najbardziej zależy od tego, co ma na myśli mój rozmówca, mówiąc RB i jaka intencja stoi za jego pytaniem

12882149123_6b03311c0e_o

Źródło zdjęcia: milica radoman @flickr.com