Ja (czy) matka? Krótka refleksja o wolności i tożsamości

-Co u Ciebie?

-Du powtarza czterosylabowe słowa! Na tapecie są krasnoludki i gąsienica.

-A u Ciebie? Oprócz macierzyństwa?

-Yyyyy...

 

Wybrałam się ostatnio na jogę, zdecydowałam się wyjść z domu i zrobić coś dla siebie. Delektowałam się jazdą tramwajem, z uśmiechem na ustach, we właściwym sobie niedoczasie biegłam, żeby zdążyć na zajęcia. Wybrałam jogę kundalini, więc spędziłam 1,5h z zamkniętymi oczami, w kontakcie z własnym ciałem. W łagodnym i świadomym a czasem mocnym fizycznie przepływie oddechu i energii. A potem mimo deszczu, pluchy i zimna wracałam do domu z rozpromienioną twarzą i kubkiem herbaty zakupionej na stacji benzynowej. Z domieszką syropu waniliowego, bo trzeba mi było tej dozy szaleństwa i odświętności.

Okazało się, że pod moją nieobecność Du dokonała przy Tacie czegoś niezwykłego. Zasnęła sama, bez kołysania, bez mojej piersi. Czy zrobiłaby to, gdybym codziennym zwyczajem położyła się tuż obok?

Myślę o wolności. Zjawisku, które nijak z rodzicielstwem się nie kojarzy. Bo dzieci to koniec życia. Bo dzieciom trzeba się poświęcić. To przekazy obecne w naszej świadomości. Piszę “naszej”, bo myślę, że nie tylko mojej, a bardziej zbiorowej nieświadomości, którą dziedziczymy pokoleniowo i kulturowo. W niemy sposób zgadzając się na to, że matka powinna oddać się swoim dzieciom (i rodzinie) bez reszty, zapominając o sobie.

Tak, to koniec życia – powiedziała pewna Mądra i Ważna dla mnie Kobieta, z którą jako pierwszą podzieliłam się informacją o ciąży. Tak, uśmiechnęłam się, życia jakie znałam dotąd. I początek nowego, którego dopiero będę się uczyć – powiedziałam. Uśmiechnęła się widząc, że rozumiem.

Im dziecko jest mniejsze tym mniej jest miejsca na nasze, matek i ojców, potrzeby. Myślę, że gotowość do rodzicielstwa można by mierzyć skalą gotowości do odłożenia swoich potrzeb na bok przez pierwsze miesiące życia dziecka. Gotowość do bycia “na żądanie”. Choć wolę określenie gotowość do “odpowiadania na potrzeby dziecka”. W dzień i w nocy. Szybciej niż na własne.

Tylko to nie znaczy, że matka nie ma wyboru.. Zawsze go ma, bo jest wolnym człowiekiem. Może karmić piersią albo podać dziecku mleko modyfikowane i wyjść z domu na dłużej. Może pójść biegać, tańczyć, spotkać się z koleżanką. Jeśli tylko tak zdecyduje.

Jedną z ważnych lekcji, którą odrabiam przy Du to nauka rozróżniania własnych potrzeb od zachcianek. Czasem brakuje mi sushi, kiedy indziej napiłabym się piwa i poszła na całonocną imprezę. Myślę o tym z tęsknotą, by zaraz potem uświadomić sobie, że  m o g ę  to zrobić. To jest tylko kwestia mojej decyzji! No więc: czy naprawdę chcę? Czy to jest to, czego potrzebuję? Nie, odpowiadam sama sobie, teraz inaczej spędzam czas i to jest dla mnie ok. Potrzebuję po prostu zrobić coś dla siebie, bez dziecka, tak jak lubię najbardziej.

A najgorszy w tym wszystkim jest On Tata, wstręciuch jeden po prostu. Wypycha mnie z domu i mówi “no idź, wyrwij się z domu, chcemy mieć z Du wolny wieczór”. No żesz! To teraz naprawdę muszę się zastanowić, czego mi potrzeba…

To mnie wpycha w sam środek własnego kłopotu. Bo oto mam możliwość, ba nawet decyzję, że chcę o siebie zadbać. Tylko ja chyba zapomniałam, jak to jest myśleć o sobie i być sobą. Trochę zapomniałam, kim jestem. Tą sprzed Du, albo tą nową, teraźniejszą. Jeszcze nie zdążyłam się wykluć. A przecież nawet moje dziecko potrzebuje uczestnika relacji, nie tylko zwierciadła dla siebie. To już ten etap, bardzo to czuję. I ja potrzebuję siebie odzyskać, poczuć się na nowo. Jako Ania, jako Ja.

Rozpoczynam więc nowy etap podróży “kim jestem?”, żeby nie przygnieść Du ciężarem poświęcenia własnej tożsamości. A przede wszystkim dla siebie.

 

6742196427_b41075e936_b

zdjęcie: www.flickr.com/photos/prasanna_gururajan/