Czy bliskościowe matki są aż takie straszne?

Zmęczona, bita przez własne dziecko, pozbawiona narzędzi władzy rodzicielskiej oraz tożsamości i granic. Jedyne co jej pozostało, to monopol na wiedzę o wychowaniu, z którego korzysta na internetowych forach indoktrynując inne podobne sobie. 

Oto obraz bliskościowej matki, który wyłania się z artykułu Matki Skaut (tutaj przeczytasz artykuł).

***

Najpierw przeczytałam ten tekst bez emocji, wzruszyłam ramionami i poszłam dalej. Coś nie dawało mi jednak spokoju i kiedy wieczorem jeszcze raz do niego sięgnęłam, już pojawił się w ciele jakiś rodzaj niewygody. Poczułam, że czytam w tonie zaczepnym, coś porusza moje wewnętrzne struny a w głowie zaczynam układać zdania z merytorycznym przytupem. To było coś więcej niż potrzeba sprostowania, odniesienia się do kilku faktów. Czułam, że mam ochotę iść na wojnę. Zadałam sobie pytanie: co mi nie daje spokoju? Co mi wierci tą dziurę w brzuchu i stawia w pozycji obronno- walecznej? Co sprawia, że zamiast zgodzić się z tym, że “istnieją takie matki” albo “też się z tym nie zgadzam”, mam ochotę polemizować? Odkryłam dwa ważne powody.

  • sposób napisania tekstu – jego ocenny wydźwięk
  • mylenie opinii z faktami

Ocenny wydźwięk

Autorka w ostatnim punkcie zarzuca bliskościowym matkom terroryzm internetowy:

Takie przekonanie, że zna się jakąś prawdę objawioną i w związku z tym trzeba wszystkich na nią nawracać. A jak ktoś się nie chce nawrócić po dobroci, to ukamienować dziada.

(…)Gdzie ironizowanie, wyśmiewanie i obrażanie są na porządku dziennym. Gdzie rodzice RB karmią swoje poczucie wartości, wspólnie pastwiąc się nad wszystkimi, którzy śmią robić inaczej.”

Co ciekawe, mam bardzo podobne odczucia po przeczytaniu tekstu autorki. Mam ochotę stanąć w obronie tych niewyspanych matek bez granic, bo nie podoba mi się sposób, w jaki wytykane są im w tekście błędy. Tonem oskarżycielsko – pouczającym, które wpada ostatecznie w tryb ex-cathedra (o tym kolejny punkt).
Bliskościowe matki, jak każde matki popełniają błędy. Ja sama robię ich mnóstwo, codziennie. Myślę sobie jednak, że kiwanie do nich palcem, ocenianie ich słabości albo cierpienia, nie jest ani wspierające, ani efektywne (nie ma raczej szans przynieść realnej zmiany, bardziej wywołać burzę).

Mylenie opinii z faktami

Psychologia nie mówi, choć tak twierdzi autorka. Psychologia jest dziedziną naukową, umownym zbiorem zjawisk obejmujących wewnętrzne życie człowieka oraz jego relacje z otoczeniem. Zbiór ten mieści w sobie elementy tak różnorodne, że często ze sobą sprzeczne (jak paradygmaty: humanistyczny, poznawczo-behawioralny czy psychodynamiczny etc.) – bazujące na innych założeniach, teoriach, badaniach naukowych czy obserwacjach.

Stwierdzenie “psychologia mówi” jest więc stwierdzeniem tak ogólnym, że staje się zwyczajnie frazesem, którego jedynym zadaniem jest autoryzacja dowolnych stwierdzeń. Tak długo, jak autorka nie powołuje się na konkretne nazwiska, badania, modele czy książki, możemy przypuszczać, że wyraża jedynie własne opinie opatrzone stempelkiem “psycholog”. Oczywiście każdy z nas ma prawo do własnych opini, przemyśleń i refleksji tak długo jak podpisuje je jako własne. Sięganie po autorytet wykształcenia w tym przypadku daje pole do nadużyć.

***

ODNIESIENIA MERYTORYCZNE

Warto zauważyć, że w tym tekście nie ma odniesień do samej idei rodzicielstwa bliskości (jest wspomniana jedynie książka Searsów). Jest to komentarz do, głównie internetowej, rzeczywistości środowiska zwanego bliskościowym. Niemniej ta granica wydaje się zacierać, wyobrażam sobie, że ktoś kto nie zna tych założeń i jest to jego pierwszy kontakt z tym podejściem może postawić znak równości między jednym a drugim. Dlatego dodaję poniżej te odniesienia, z osobistym komentarzem, niemniej zachęcam do sięgania do źródeł.

Równowaga i wyznaczanie granic

To jeden z siedmiu filarów rodzicielstwa bliskości postulowanych przez Marthę i Williama Searsów (twórców tego nurtu). Piszą oni “Wyznaczanie granic jest naturalnym elementem rodzicielstwa bliskości ponieważ zaspokaja także podstawową potrzebę dzieci – poznania, jakie są zasady. Rodzice RB będą walczyć o równowagę i granice zarówno dla siebie jak i dla swoich dzieci. (…) Jeśli matka czuje się przytłoczona potrzebami dziecka, powinna znaleźć sposób na zadbanie o siebie, tak żeby następnie mogła dbać o swoje dziecko.” (1)

Mamy oczywiście także rodzimych autorów i praktyków RB, tak piszą o tym Natalia i Krzysztof Minge:

Macierzyństwo to dobry moment na to żeby lepiej siebie poznać, by wsłuchać się we własne wnętrze i rozważyć, być może pierwszy raz w życiu, na czym tak naprawdę ci zależy. Jest to o tyle istotne, że na wiele rzeczy nie będziesz mieć jeszcze długo czasu, więc zachodzi konieczność byś wybrała to, co jest dla ciebie naprawdę ważne. To, co jest częścią twojej osoby, to, co sprawi, że twoja definicja samej siebie nie skończy się na słowach “matka: i “żona””(2)

Kontrola emocjonlana

Samokontrola i samoregulacja. Dwa pojęcia często używane jako synonimy. Czy aby na pewno znaczą to samo? (pisałam o tym kilka dni temu, tutaj dla przypomnienia)

Jeśli jestem wściekły, samokontrola oznacza, że mam zrobić coś, co sprawi, że ta złość zniknie lub (w bardziej łagodnej wersji) zapanować nad sobą. Czyli jej nie ujawniać. Zacisnąć zęby, przemilczeć. Zrobić dobrą minę do złej gry.

Samoregulacja natomiast oznacza, że badam swoją złość: przenoszę uwagę na swój stan, na swoje aktualne doświadczenie i szukam ich przyczyn. Czasem będzie to jedna sytuacja, konktetna niezaspokojona potrzeba. Kiedy indziej cała seria małych codziennych zdarzeń, która wyczerpała moje zasoby. A trudność w tu i teraz jest tylko konsekwencją rozładowanej wewnętrznej baterii.

Samoregulacja uczy rozumienia siebie i sytuacji. Ten rodzaj uważności skierowanej do wewnątrz oraz analizy sytuacji zewnętrznej powoduje, że następnym razem jestem w stanie zareagować wcześniej. Rozpoznać mikrosygnały poprzedzające wybuch złości. Stan baterii dochodzący do 30% naładowania, potem już nawet 50% czy sam początek, od którego rusza rozładowanie baterii. I sięgnąć po wspierające działania właśnie wtedy, kiedy nie jest jeszcze za późno.

Kiedy ćwiczę samokontrolę, wystawiam się na działanie wiatru mierząc swoje siły, testuję jakiś rodzaj swojego „hartu ducha”: podołam! Kto jak nie ja! Raz damy radę, ale jakim kosztem? Ale czasem to starcie z potężnym, niezależnym od nas podmuchem kończy się pogruchotaniem. Fizycznym, emocjonalnym, poznawczym

Samoregulacja to wiedza o tym, kiedy zwinąć żagiel, umiejętność podejmowania adekwatnych działań przy pierwszych podmuchach wiatru z uwzględnieniem swoich realnych możliwości.

Podstawą Self-Reg [metody samoregulacji, opisanej przez S.Shankera – przyp autorki] jest założenie, że dziecko może rozwinąć zdolność samoregulacji, kiedy pomagamy mu regulować jego poziom pobudzenia. To nie oznacza, że jedynym sposobem, żeby dziecko nauczyło się samokontroli jest sprawowanie nad nim kontroli” (3)

“Pamiętaj, że dzieci wcale nie lubią tracić opanowania! Rozregulowanie napawa je strachem. Możemy pomóc im odzyskać równowagę emocjonalną. Bez naszej pomocy trudno im będzie pokonać stresujący stan rozregulowania” (5) – przypomina Daniel Siegel

Warto pamiętać, że to, jak rozumiemy zachowanie dziecka i jakie oczekiwania (niezależnie czy adekwatne do wieku czy nie) stawiamy dziecku, determinuje naszą reakcję w trudnej dla dziecka i dla nas sytuacji. Zamiast uczyć dziecka “społecznych norm” możemy stać się dla nich pierwszym laboratorium życia społecznego pozostając jednocześnie w bliskim kontakcie. W ten sposób wesperzemy ich w uczeniu samoregulacji. To nie oznacza bycie biernym, ale bycie sobą, z naszym autentycznym “nie” jeśli nie podoba się nam zachowanie dziecka. To bliskie towarzyszenie oznacza, że jesteśmy w stanie adekwatnie oszacować, jakie możliwości – przy naszym wsparciu – ma na danym etapie dziecko. To atrakcyjna alternatywa dla „twardych teorii rozwojowych”,  które jasno okreslają co „powinno” umieć dziecko w danym wieku. I bezpieczna ochrona przed stawianiem dziecku nadmiernych oczekiwań, które – paradoksalnie – mogą jego rozwój emocjonalny spowolnić.

Władza rodzicielska

Przez wieki rodzina była strukturą władzy w której – w kategoriach społecznych, politycznych i psychologicznych mężczyźni mieli absolutną kontrolę nad kobietami, a dorośli kontrolę nad dziećmi. Ta hierarchia pozostawała niekwestionowana. (…) Tak jak w innych strukturach totalitarnych ideałem jest sytuacja, w której nie wybuchają otwarte konflikty. Ci, którzy nie współpracują, spotykają się z przemocą fizyczną lub ograniczaniem ich i tak już znikomej wolności osobistej.(…) Panowało przekonanie, że dzieci są istotami aspołecznymi i potencjalnie podobnymi do zwierząt. Dlatego właśnie dorośli musieli się nimi zajmować i stosować wobec nich “metody”, które gwarantowały ich indywidualny i społeczny rozwój” (5)

To wokół czego narosły kontrowersje to właśnie “metody” wychowawcze, które często wiążą się z użyciem siły. Nie oznacza to wcale, że rodzic jest równy dziecku, bo nie jest to prawdą. Jest większy fizycznie, ma więcej wiedzy i doświadczeń, jest przewodnikiem, który może mądrze poprowadzić przez meandry życia. To mądre towarzyszenie oznacza że traktuję swoją rolę nie jako tego, który wszystko wie i może narzucić dziecku swoją wolę, ale jako tego, który z uważnością obserwuje dziecko sprawdzając jego gotowość do wyzwań i tym samym otwierając przed nim nowe możliwości zdobywania doświadczeń adekwatne do możliwości. A to właśnie one są podstawą zrównoważonego rozwoju.

***

Zawsze kiedy piszę “krytyczne” teksty zadaję sobie pytanie: po co to robię? Powody znajduję (conajmniej) dwa.

Chciałabym postawić grubą kreskę (która w tekście autorki jakoś dziwnie ulega zatarciu) między rodzicielstwem bliskości a zachowaniem konkretnych osób, nawet jeżeli są stowarzyszone w grupy o bliskościowych nazwach. O swoim rozumieniu rodzicielstwa bliskości pisałam tutaj. Wpadanie w pułapki rodzicielskie (a wszyscy to robimy, bo mamy swoje historie, doświadczenia i deficyty) nie jest kwestią konkretnej metody czy paradygmatu: niezależnie od tego, czy będziemy nazywać siebie fanami Tracy Hogg, Marshalla Rosenberga czy Searsów – i tak prędzej czy później natrafimy na swoje pięty achillesowe. Bo rodzicielstwo konfrontuje z każdą cząstką wewnętrznego nieuporządkowania, która w nas pozostała z czasów przed dziećmi.

Druga kwestia to pojemność inernetu. Blogosfera kwitnie i prężnie działa, dzięki czemu zyskaliśmy łatwy dostęp do ekspertów i ich wiedzy. Ponieważ jednak nie uczono nas w szkołach cennej umiejętności selekcji informacji, dbałości o jej źródła oraz mechanizmów oceny ich wiarygodności, łatwo wpaść w pułapkę myślenia, że wykształcenie kierunkowe wystarczy, aby autoryzować dane. Czasami, jak widać, nie wystarczy. I tak jak psychologia nie mówi, tak ja chciałam Wam dzisiaj napisać, że z wieloma rzeczami w tym tekście zwyczajnie nie mogę się zgodzić.

Źródła:

(1) Księga Rodzicielstwa Bliskości, Martha i William Sears

(2) Rodzicielstwo Bliskości, Natalia i Krzysztof Minge

(3) Self-Reg, Stuart Shanker

(4) The Yes Brain, Móza na TAK, Daniel Siegel, Tina Payne-Bryson

(5) Twoje kompetentne dziecko, Jesper Juul