High Need Babies, czy istnieją naprawdę?

Spacer, pełnia szczęścia. Śnieg, park, kaczki. I nagle – w całym tym dobrostanie i ekscytacji: płacz. Jedno wielkie nie. Ręce nie, wózek nie, kaczki nie. Tylko płacz i płacz…Niespodziewany, nieukojony…

***

Rozmawiam przez telefon. Mój rozmówca słyszy córkę w tle. Co się stało? pyta z niepokojem.. Yyyy, nic? Tak mamy, dzień jak co dzień i tyle, odpowiadam.

***

Jedziemy tramwajem we trókę. Jesteśmy w nakręcie ochów i achów. A zobacz…! A widziałaś…?! A gdzie jest…?!? A może książeczka o krasnoludkach? A czerwony telefon? WOW, rodzynki mamy! Pełna koncentracja, wymowny spektakl. Potem krótki moment nieuwagi, kiedy zamieniam jedno spokojne zdanie z kimś innym. Wrzask i prężenie się, wracamy szybko do naszego spektaklu, byle uratować sytuację…

 

HIGH NEED BABIES – DZIECI O WIĘKSZYCH POTRZEBACH (kim są, pisałam TUTAJ)

Ale przecież wszystkie dzieci potrzebują dużo troski i uwagi – słyszę.

To kwestia podejścia i/lub organizacji.

Każde dziecko można do wszystkiego przyzwyczaić, nauczy się…

Pewnie w każdym z powyższych twierdzeń jest prawda. Że każde dziecko potrzebuje uważnego rodzica. Że matki różnią się poziomem reaktywności i odporności, czyli momentem, w którym zaczynają daną sytuację spostrzegać jako kłopot. I że każde dziecko można oduczyć pewnych zachowań (niekoniecznie zaspokajając jego potrzeby).

Tylko… no właśnie. To powątpiewanie nie zastąpi mi wsparcia. Wcale nie pomaga mi radzić sobie z codziennością i nic w niej nie zmienia.

Czasem wątpię, sama się zastanawiam, czy myślenie o moim dziecku HNB nie jest tylko zasłoną dymną. Mojej nieporadności, braku cierpliwości, zagubienia… Czy nie jest też krzywdą dla samego dziecka, niepotrzebnym zaszufladkowaniem…

A potem wychodzę na ten spacer, jadę samochodem, po raz szósty idę do sypialni pomóc mojemu dziecku zasnąć zanim sama położę się spać (to w sumie jakieś 3h między 20 a 23).

 

BEZ ZNACZENIA

Ostatecznie dochodzę do wniosku, że to nie ma znaczenia. Zupełnie.

To, czy HNB istnieją czy nie.

To, czy potwierdzą to badania naukowe, bo przecież póki co jest to termin pochodzący z obserwacji codzienności: praktyki rodzicielskiej i medycznej małżeństwa Searsów.

To, czy ktoś mi przytaknie i zgodzi ze mną, czy zaprzeczy wysuwając całą listę kontrargumentów…

 

TO CO MA ZNACZENIE

To co ma znaczenie, to moje dziecko, nasza relacja i nasza rodzina. W wymiarze osobistym i każdym innym. I mogę powiedzieć, że jesteśmy rodziną HIGH NEED.

To, że dzięki temu mam więcej energii i cierpliwości do radzenia sobie z codziennością i praktykowania spełnionego rodzicielstwa. Zamiast taplać się w poczuciu winy, staram się  akceptować, mówię w duchu  tak mamy i idę do przodu. Dostrzegam sukcesy, zauważam zmiany, nawet te subtelne.

To, że słyszę od innych mam HNB, jak bardzo za tym tęskniły. Za kimś, kto zamiast zaprzeczać, zrozumie i powie ja też tak mam. Za doświadczeniem akceptacji i wymiany, która przyniesie ulgę i spokój, zamiast pogrążać w poczuciu winy.

To, że wolę myśleć, że moje dziecko w nocy nadrabia zaległą bliskość z całego dnia (pełnego emocji, wyzwań i odkrywania świata), na którą dopiero w nocy ma spokojną przestrzeń. Że potrzebuje to wszystko przy mnie odreagować. I to nas do siebie zbliża, służy nam obu, naszej relacji. Ufam, że to, co kryje się za zachowaniem mojej córki jest naprawdę ważne, dlatego nie pozostawiam jej samej sobie. W potrzebie.

 

I to mi wystarcza. Nie potrzebuję od świata, żeby mi przytaknął, żebyśmy byli jednomyślni. Wystarczy, że to mnie wzmacnia, zamiast podcinać skrzydła.

 ***

 

Więcej o High Need Babies na stronie Pracowni znajdziesz TUTAJ

2483088789_a0c06309cb_b

Zdjęcie: https://www.flickr.com/photos/legrisak/