Jak pomóc rodzeństwu dogadać się ze sobą?

Podobno w bliskiej relacji 25 sytuacji konfliktowych to standard. Tak przynajmniej twierdzi Jesper Juul. Powtarzam sobie te słowa, kiedy nasza domowa przestrzeń zamienia się momentami w poligon doświadczalny, w którym trójka małych Dowódców prowadzi działania wojenne mające na celu przejęcie zabawowych terytoriów. Czasem chodzi O TĄ KONKRETNĄ ZABAWKĘ. Nie, nie inną ani podobną. TĄ. Albo o świeżo zbudowany namiot, do którego wstęp ma tylko jedna osoba…

W wielu sytuacjach dzieci potrafią dogadać się same na drodze pertraktacji. Znajdują pokojowe rozwiązania, dogadują w taki sposób, że chwilowe napięcia znikają na rzec braterskiej i siostrzanej współpracy. To są takie wzruszające momenty, kiedy rodzicielskie serce rośnie i pęka z dumy. Momenty, które chciałoby się zatrzymać, jak na fotografii.

Są jednak sytuacje, w których rodzicielska pomoc staje się niezbędna, żeby nie doszło do bezpośredniego zagrożenia życia i zdrowia dzieci (psychicznego na pewno, choć niestety fizycznego także). No i tutaj można próbować na różne sposoby. Niemniej dzisiaj chcę napisać o jednym, który mnie samą zaskoczył siłą oddziaływania i skutecznością. To taki sposób, który znalazł się sam pośród nieskutecznych próśb o podzielenie się, obrażania się, odpuszczania w poczuciu bezradności etc. Sposób ten zrodził się z potrzeby wspierania tej strony konfliktu, która w danym momencie pozostaje bez zabawki czy wstępu do namiotu czy innej atrakcyjnej zabawy.

Zaczyna się od tego, że nazywam sytuację. „Dowódca A chciałby dołączyć do Twojej zabawy Dowódco B, najwyraźniej bardzo mu się podoba to, co wymyśliłeś. Czy myślisz, że moglibyście się bawić razem?”

Ten etap rzadko przynosi skutek – jeśli dzieci miałyby się dogadać, zrobiłyby to już wcześniej bez naszej pomocy. Więc najczęściej w odpowiedzi słyszę: NIE.

OK, mówię. I zwracam się do Dowódcy B, który jest w danym momencie chodzącym pragnieniem zabawy. Nazywam jego rzeczywistość: „Widzę, że bardzo chcesz dołączyć do zabawy, i kiedy Dowódca A nie chce się zgodzić to… jest Ci smutno, złościsz się, jesteś rozżalony…” Tutaj robi się przestrzeń na kontakt fizyczny w formie przytulenia, wzięcia na kolana etc.

Łzy leją się jak grochy, nie podłączając się jednak pod emocje dziecka mówię dalej „Zobacz, Dowódca A teraz chce bawić się sam. Możemy mu powiedzieć: jak skończysz, to daj znać. Albo jak zmienisz zdanie, to chętnie do Ciebie dołączę”. Tak też wspólnie mówimy. „A teraz możemy tu posiedzieć albo poskładać razem klocki, chodź zobaczymy co fajnego możemy w tym czasie zrobić”.

I – tutaj jest ten magiczny moment – w którym Dowódca A najczęściej puszcza zabawkę, podając ją Dowódcy B. Albo mówi:”za chwilkę” i naprawdę za chwilkę się dzieli. Albo przeformułowuje strategię zabawy do tego stopnia, że zaprasza, mówiąc: „OK, możesz tu wejść, tylko uważaj, żeby nie zburzyć namiotu.”

Po wielu doświadczeniach, które w moim przeżyciu zakończyły się porażką (na przykład eskalacją emocjonalną także dla mnie, poczuciem bezradności, płaczem całej trójki uczestników etc), niejako przypadkowa skuteczność tej prostej metody była dla mnie zaskakująca. Zadałam sobie więc pytanie: dlaczego to działa?

Po pierwsze dziecko, które w danym momencie wybiera samodzielną zabawę lub nie chce ustąpić słyszy, że to jest OK i że ono jest w tym wszystkim OK. Ten sposób rozmowy pozbawiony jest ciężaru oczekiwań wobec niego.

Po drugie nie rozmawiamy o problemie, tylko o konkretnej sytuacji, która ma swoje naturalne następstwa (np. w postaci emocji drugiej strony czy napiętej atmosfery). Skupiamy się na faktach zamiast szukać winnych.

Po trzecie nazywając emocje dziecka, które w tej sytuacji na przykład nie otrzymało upragnionej zabawki nie tylko wspieramy je w przeżywaniu tej sytuacji, ale też pomagamy drugiemu dziecku lepiej zrozumieć tą drugą stronę, poczuć tą sytuację także z innej perspektywy.

Po czwarte jest to sytuacja, w której każda strona jest w pewnym sensie wygrana. Jedno dziecko może swobodnie dokończyć swoją zabawę w sposób, jaki sobie zaplanowało. Drugie otrzymuje uwagę rodzica, jego troskę i wsparcie, propozycję wspólnej aktywności (plan B).

Po piąte to „właściciel zabawy” jest osobą decyzyjną kiedy i na jakich zasadach może się podzielić. Nie ma przymusu, nacisków ani działania z pozycji siły wobec dziecka.

Po szóste w moich słowach zawarty jest alternatywny scenariusz, jakiś plan B, który uwzględnia upragnioną zabawę w przyszłości lub inną aktywność, która zaspokoi potrzebę, która za tą zabawą stoi.

Po siódme i ostatnie nie ma w tym cienia manipulacji. Jedynym celem jest wsparcie dziecka, które nie może w danym momencie bawić się w sposób, jaki zapragnęło. To działanie jest pozbawione intencji osiągnięcia efektu jakim jest oddanie zabawki, podzielenie się etc.

Polecam wypróbować. Będziecie zachwyceni mocą prostoty tego rozwiązania!

florine cllrd flickr

Źródło zdjęcia, Florine Cllrd, Flickr