Komu potrzebny jest ojciec?

Poznałam kilku Ojców przez duże „O”. Patrzę na nich pełna zachwytu – jak mówią do swoich malutkich córek, które stawiają pierwsze kroki, piszą tacierzyńskie blogi, wypowiadają się na forach rodzicielskich. I choć ten trend rośnie w siłę, a rola ojca jako opiekuna dziecka zdaje się być coraz bardziej oswojona, nadal pozostają wyjątkami bardziej niż regułą. Dlaczego?

Społecznie i kulturowo jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że odpowiedzialność za opiekę nad dzieckiem zostaje scedowana na matkę, tym samym termin rodzicielstwo zostaje zredukowany do macierzyństwa. Tłumaczenia bywają różne: tatusiowie nie mają piersi, ktoś musi zapewnić rodzinie byt, ewolucyjnie rzecz ujmując... itepe itede.

W psychoanalitycznej koncepcji rozwoju ojciec zjawia się w życiu dziecka dość późno (ok 3-5 r.ż.) w momencie kształtującej się seksualności i procesie wyłaniania czegoś na kształt cenzora moralnego (struktury zwanej superego). Bardziej niż obecnego człowieka mamy tu obraz niedostępnego „ojca”, który zjawia się by powiedzieć dziecku, co wolno a czego nie a następnie powraca do swoich rodzicielskich obowiązków czyli pochłaniającej pracy zawodowej. To wizja klasyczna, ale mocno zakorzeniona w naszej świadomości.

Coraz więcej mówi się obecnie o tym, że dla prawidłowego rozwoju dziecka kluczowy jest pierwszy rok jego życia. To czas, w którym tworzy podwaliny zaufania do świata poprzez sposób, w jaki opiekunowie odpowiadają na jego potrzeby. To także (również dosłownie) pierwsze kroki na drodze do niezależności. W pierwszym roku w świadomości dziecka kształtują się podstawowe przekonana na temat siebie oraz świata (w tym także na temat innych ludzi). Czy ten prawidłowy rozwój odbywa się tylko dzięki interakcji z matką, a rola ojca ma rzeczywiście charakter marginalny?

Matko, ustąp miejsca

Czytam w wielu miejscach o tym, że to kobieta ma zachęcać ojca do angażowania się w ciążę i przygotowania do porodu a następnie do pielęgnacji niemowlęcia. Tyle samo w tym pięknej prawdy, co pułapki. Bo jeśli to kobieta ma ustępować miejsca i zachęcać, to nadal ona pozostaje odpowiedzialną za cały ten proces! A więc to błędne koło. W gruncie rzeczy chodzi o coś innego, świetnie ujął to Jesper Juul – że odpowiedzialność musi być po obu stronach, nie da się jej podzielić na pół. Opieka nad dzieckiem jest sprawą całej rodziny – zarówno matki jak i ojca. Od kobiety wymaga to radzenia sobie ze swoim przekonaniem, że mogłaby to zrobić szybciej lub lepiej – maminy perfekcjonizm jest często sporym utrudnieniem. Jednak warto wtedy pamiętać, że przecież nie chodzi o sposób zapięcia pieluszki czy zgrabność ruchów, ale o to, że tata JEST. Obecny i dostępny tak samo jak mama. Że (wzajemna) przyjemność związana z aktem pielęgnacji malucha jest współdzielona.

Na liście zadań Ojca mojej Córki istnieje kategoria „ulubione„. Należą do niej wszystkie czynności, które wiążą się z… Córką. Od zmiany pieluchy, po gotowanie. Od usypiania po poranne (a czasem śródnocne) harce. Byle z Nią, byle dla Niej. Byle wspólnie.

Na początku był chaos

Doświadczenie bycia przyjętym w sposób pełny miłości i troski – oto czego potrzebuje dziecko w pierwszych chwilach po drugiej stronie brzucha. Nowy Człowiek, 3,5 kg zmiany egzystencjalnej w najczystszej postaci. Czas niepewności, zmęczenia i fizycznego i bólu, który mieszał się z ekscytacją i radością. Byłam szczęśliwa jak nigdy dotąd. W takim samym stopniu byłam też przerażona i wyczerpana – ciążą i długim porodem. Jak miałam oddzielić te spojrzenia – przekazać dziecku, że ten smutek i zmęczenie, które widzi w moich oczach nie są skierowane do niego? Jak miałam rozdzielić własne cierpienie od tej matczynej miłości, którą tak bardzo chciałam dać?

Któregoś dnia z całej tej mojej bezradności poszłam chlipać za winkiel. On zjawił się natychmiast z dzieckiem na ręku (kołysał Ją płaczącą, uspokajał w ramionach). Już nie pamiętam, czy zapytałam przez łzy, czy tylko pomyślałam „Czy damy radę?”. „Przecież już dajemy radę!” odpowiedział nie tylko słowem, ale też spojrzeniem pełnym spokoju i zaufania. I przytulił nas obie. To u Niego znalazłam spojrzenie, które mnie nakarmiło i dało siłę. To spojrzenie karmiło także naszą Córkę w tych ważnych momentach, kiedy ja miałam kryzys. On przejmował holding (o którym pisze D.Winnicott) czyli opiekę, bliskość i troskę o dziecko, kiedy ja nie byłam do tego zdolna. On tworzył system wsparcia, kiedy Córka była pod moją opieką, abym mogła stawać się matką najpełniej.

Z oddali w bliskość

Przez pierwsze miesiące głównie widywałam moje dziecko w bezpośrednim kontakcie, najdalej w odległości kilkunastu centymetrów od siebie. Doświadczałam Jej fizycznie – każdej emocji, zmiany ciała, zmiany nastroju. On pozwalał mi oglądać moje dziecko także z daleka, nadawał nową perspektywę. Przejmował ten fizyczny kontakt, w którym Córka czuła się najbezpieczniej. Podpatrywałam, jak wymieniają spojrzenia, w co się bawią, nowości, które odkrywają. I sama dzięki temu na nowo odkrywałam swoją Córkę. Odpoczywałam wiedząc, że jest w najlepszych ramionach na świecie. Dzięki temu zmęczenie mogło ustąpić miejsca tęsknocie. Wracałyśmy do siebie inne, odświeżone, na powrót spragnione kontaktu. Z nowymi pomysłami na bliskość, zabawę i wspólne bycie.

Obok matczynej intuicji w rodzicielstwie równie potrzebne są zdrowy rozsądek (w tym dystans) i odpowiednia wiedza. Bycie z dzieckiem non-stop i zmęczenie z tym związane czasami nie pozwala w pełni korzystać z tych trzech zasobów. Tata chętny do zmiany to skarb na wagę złota, szczególnie jeśli masz zaufanie do jakości jego opieki nad dzieckiem. Wtedy możesz psychicznie odpuścić: zresetować umysł i zrelaksować ciało. Nie wyobrażam sobie rodzicielstwa bez Jego pokładów cierpliwości – długich godzin usypiania, spokojnego tonu głosu, łagodnego dotyku. I oczywiście głosu rozsądku w momentach, kiedy czułam, że się gubię.

Faktem jest, że mężczyźni nie mają mlecznych piersi ani (przynajmniej deklaratywnie) matczynej intuicji. To nie znaczy jednak, że ich rola jest marginalna. W tych pierwszych, kluczowych momentach są zarówno dla dziecka jak i dla całego systemu rodzinnego bardzo ważni. Ze swoimi silnymi ramionami, które dają wsparcie i dziecku i matce. Z inną perspektywą bycia, cierpliwością i przepełnionym ojcowską miłością zaangażowaniem. Rodzicielstwa (nawet w tych wczesnych miesiącach) nie da się zredukować do tego, co żeńskie i dziecięce. Rodzicielstwo to wspólny taniec wszystkich członków rodziny.

Co jakiś czas trafiam w internecie na zdjęcie malucha w ramionach taty z dopiskiem „Ojca nie mogę sobie wybrać. Na szczęście moja mama ma bardzo dobry gust„. Pozostawiając z boku pławienie się w cudzej chwale przyznaję bez cienia skromności, że to najlepszy z moich życiowych wyborów.

 2014-08-21 13.34.11