Matka, która wyszła z siebie i… stanęła obok

Poszło o trzecią mandarynkę. A. zjadła dwie mimo alergii i wychładzających właściwości cytrusów. Mało, kolejna musi być. Nie alternatywa, MANDARYNKA. Więc na moje „nie” rozpacz i histeria. Żadne noszenie, przytulanie. Żadne rozśmieszanie i odwracanie uwagi. MANDARYNKA.

Im dłużej to trwa, tym bardziej kotłują się we mnie emocje. Nosidło, spacer, wyciszenie – to jedyny ratunek dla nas obu. Ciągle jeszcze (resztką sił) mam emocje na wodzy, cierpliwie ją ubieram. Mimo szlochu, mimo że wszystko jest na nie. Pozostaje znaleźć moje skarpetki. Wtedy A. trzaska drzwiami od szafy uderzając mnie w głowę. Zaskoczona nagłym bólem wybucham. Podnoszę głos, mam dość.

Wieczorem nad tym dumam. Jest mi przykro, że emocje wzięły górę, to ja powinnam je mieć, nie one mnie. Ech. Na całe szczęście udaje mi się ominąć szerokim łukiem poczucie winy, to jedno z moich największych życiowych osiągnięć.

Włącz Obserwatora

Siedzę z kubkiem herbaty i zaczynam rozumieć. Swoje zachowanie, zachowanie A. Myślę językiem potrzeb. Jestem spokojna. Z dystansu (także czasowego) obserwuję cała sytuację i nazywam zdarzenia krok po koku. Jestem uważna. Bardzo ważny to czas dla mnie. Dumanie, oddech, refleksja… Ten przyjemny stan bycia matką rozumiejącą… Wiem, że A. NAPRAWDĘ chciała tą mandarynkę i dotkliwie doświadczyła mojej odmowy. Była zrozpaczona, cierpiała całym ciałem, każda jej kończyna wyrażała emocje. Rozumiem też siebie: potrzebę zadbania o jej brzuszek, potrzebę spokoju w końcówce intensywnego dnia i zaskoczenie, kiedy mnie uderzyła niechcący. Jutro będzie lepiej, może uda mi się skorzystać z tego nowego rozumienia i włączyć je w działanie.

I znowu…

A. ściąga z suszarki mokre pranie. Nie podoba mi się to. Podchodzę i łagodnie tłumaczę, odwieszam bluzkę. Historia powtarza się drugi i piąty raz, a ja potrzebuję pędzić do garów, w których coś się gotuje. Znów przychodzi moment, kiedy wyczerpuje mi się zasób cierpliwości, przestawiam ją (A.) spod tej suszarki i krzyczę, że nie chcę, żeby tak robiła. A gdzie mój rozumiejący Obserwator? Przychodzi tuż po. Pff, też mi pomoc – myślę. Ale, o dziwo, przychodzi, reflektuję, dwa wdechy i próbuję nowych sposobów. To dla A. ciekawe i atrakcyjne. Znajdujemy alternatywę. nakrętki od butelek i słoiczek po kawie załatwiają sprawę. Po fakcie, nie liczy się. Nie mogłeś przyjść wcześniej, zanim wybuchłam? – pytam z wyrzutem Obserwatora? Przyszedłem wcześniej niż ostatnio – odpowiada. Przyznaję mu rację, dobrze, że się nie obraził.

I znowu te emocje!

Usypiamy się. A. wierzga nogami i potem rozchichotana ucieka z materaca. Pozwalam jej na to, cierpliwie czekam aż sama poczuje, że to jest jej moment na spanie. Spoglądam na zegarek: 21. A za ścianą czeka na mnie zabawkowe pobojowisko i sterta garów. No i laptop z pracą. Zaczynam się niecierpliwić, czuję jak spinam całe ciało i jestem o krok przed wybuchem. Widzę jak A. biegnie znowu do drugiego pokoju. Czuję, że zaciska mi się gardło i już mam ochotę podnieść głos, robię nagły ruch w stronę A. I wtedy zjawia się mój Obserwator. To już, to ten moment. Jesteś o krok– mówi. A. potrzebuje rozładować energię zanim zaśnie. Ty potrzebujesz czasu na pracę. Rozumiem, rozumiem, rozumiem! Nie wybucham. Zaczynam sprzątać, co się da póki A. jest na nogach, obie jesteśmy ok. No ale… – znów zaczynam marudzić – czy ja muszę tak dotkliwie doświadczać tych emocji? – pytam Obserwatora. To takie trudne! One są Ci potrzebne, to dzięki nim wiesz, że potrzebujesz czegoś, czego w danej chwili nie dostajesz. Mądrala, jak zwykle ma rację.

A potem…

Mała mistrzyni bałaganu otwiera moją szafkę. Obserwator przystępuje do mnie natychmiast zanim zdążę się zjeżyć. To potencjalna katastrofa, bądź uważna na siebie. A dziękuję – odpowiadam. I zanim dochodzę do szafy mam już parę pomysłów, jak uszanować potrzeby A. – eksploracji, odkrywania i rozrzucania przedmiotów i moją potrzebę porządku. Umawiamy się, że może dowolnie otwierać i zamykać drzwi do szafy i że może rozrzucić apaszki. Leżące obok bluzki mają pozostać złożone. Działa! Zamiast zdenerwowania czuję satysfakcję i spokój. To miłe. Jestem wdzięczna Obserwatorowi, jestem wdzięczna sobie.

Jestem perfekcjonistką i często sama się z tego śmieję. Bo marzyłabym od razu o stanie samadhi – medytacyjnym nieporuszeniu- w którym emocje płyną jak chmury, a ja nie daję im uwagi. Moje emocje płyną z prędkością wprost proporcjonalną do narastającej kreatywności mojej córki. Żaden tam ze mnie mistrz buddyjski, za to jestem matką z krwi i kości. Praktykuję macierzyństwo dalekie od doskonałości, uczę się to doceniać. I widzieć te małe kroki – dawać sobie drugą szansę. Wzmacniać zamiast oskarżać mojego Obserwatora. Wtedy jego (moje) małe kroki stają się wielkim osiągnięciem godnym docenienia i wdzięczności. Idąc jestem u celu.

Zobacz, co się dzieje (stało). Bez oceniania. Nazwij to. Poszukaj potrzeb swoich i dziecka. Nazwij je – podpowiada mi Obserwator. I kiedykolwiek to będzie – przed, w trakcie czy po wybuchu – robisz tyle, ile potrafisz w tym momencie, w tej sytuacji.  Może następnym razem może wyłączysz mleko zanim się rozleje. Dziś tyle, może jutro więcej. Byle to uszanować.

Uczniowie Śri Ramana Maharishiego pytali, jak praktykować, by osiągnąć Oświecenie. Odpowiadał najczęściej „rób to, co dotąd” wierząc, że prędzej czy później doprowadzi ich to do samo-wglądu (podstawową praktyką RM była medytacja świadka – „kim jestem”). Zaczynam rozumieć, czemu akurat teraz wpadł mi w ręce tekst o jego życiu i nauczaniu. Uważne macierzyństwo to nic innego, jak zapraszanie Obserwatora (świadka), który podpowiada, co się aktualnie dzieje, nazywa emocje i tym samym je studzi. Pozwala znaleźć konstruktywne rozwiązanie sprawy. Chodzi o to, żeby Obserwatora zaprosić i ugościć, nawet jeśli ma w ofercie niewygodna prawdę. To oznacza pożegnanie z różnymi projekcjami: że dziecko jest niegrzeczne, że próbuje zrobić na złość i że jestem złą matką. Są konkretne fakty, emocje i potrzeby. Są konkretne sposoby, które pozowalają te potrzeby zaspokoić. A dla najdzielniejszych jest jeszcze jeden krok – samoobserwacja. Ciągła uważność na siebie, która pozwala wypatrzeć irytację, kiedy jest jeszcze ledwo dostrzegalną kropką na horyzoncie: lekko zaciśniętą szczękę, nieznaczne pochylenie do przodu. To mi daje czas i wybór. Ugościć, czy pożegnać od razu? Co mi to mówi o mnie, o dziecku i o tej sytuacji?

..

Źródło zdjęcia: http://www.camelcitydispatch.com/wp-content/uploads/2014/05/Meditation.jpg