O granicach, które budują relację z dzieckiem

Puste i bezosobowe “nie wolno” budzi mój opór i wywołuje masę napięcia. Podobnie jak fiksacja na punkcie granic, które “trzeba” stawiać dziecku, bo inaczej “wejdzie na głowę”, będzie “kolejnym przykładem negatywnych konsekwencji bezstresowego wychowania” albo (w najlepszym wypadku) “nie poradzi sobie w życiu”.

Im bliżej drugich urodzin Du tym bardziej czułam, jak ciąży nade mną to widmo granic. Czasem zamiast być uważna na to, co Du robi albo na to co dzieje się między nami, zajmowałem się jalowym wewnętrznym dialogiem. Odpowiedzią na pytanie, czy to już? Czy teraz powinnam powiedzieć nie? Niepotrzebnie zużywałam energię a zamiast jasności moje niepokoje nabierały rozpędu. W konsekwencji doświadczałam jeszcze większego pomieszania.

Nie mam wątpliwości, że Du potrzebuje granic. Że w świecie wypełnionym bliskim i podążającym “tak” pojawia się przestrzeń na “nie”. Że to “nie” jest niezbędne dla nowego wymiaru relacji, która buduje się między nami. Dla mojego wyjścia z symbiotyczenego bycia “dla Du” do “bycia z Du”.

To zmienia całkowicie definicje granic. Bezosobowe “nie wolno” zastępuje ciepłe i pełne troski “nie chcę”, “przeszkadza mi to”, “nie zgadzam się”. To mnie uspokaja i cieszy, buduje moje zaangażowanie i ciekawość.

I jednocześnie jest dla mnie wyzwaniem! Skupiam się na tym, że po długich miesiącach bycia dla i bycia tylko mamą znów wyłaniam się jako Osoba. Z moją pulą potrzeb, preferencji i wyborów życiowych, systemem wartości i doświadczeń, na podstawie których wyznaczam swoje granice. To one stanowią punkt wyjścia dla “nie” w naszej relacji.

Du odkrywa od jakiegoś czasu, że świat ma granice i jej moce także są ograniczone. To twórcze i momentami bolesne doświadczenia (jak rozbite kolana, czy żal że stłuczonej miseczki nie da się poskładać). Intensywnie też trafia na moje granice i z upodobaniem oraz ciekawością je testuje. Często żeby nie stracić cierpliwości powtarzam w głowie jak mantrę – ”to nie złośliwość, tylko badanie świata” (i mnie), poznawanie przez eksperymentowanie. Du Odkrywca prowadzi zaskakujące eksperymenty, których jedynym celem i sensem jest odkrywanie zakamarków świata a tym samym odkrywanie siebie. Jej sposób prowadzenia badań często mnie zaskakuje i wpawia w bezradność: na prośbę o wyjęcie z buzi brudnego palca Du wpycha obie dłonie a błysk w jej rozbawionych oczach zdaje się mówić “a wiedziałaś mamo, że rękę do buzi można wepchnąć prawie po łokieć!?!” Chyba nie da się bardziej autentycznie doświadczyć istnienia granicy niż poprzez jej przekroczenie i sprawdzenie konsekwencji swojego działania w praktyce.

Obie rozstrzygamy teraz ważne dylematy. Du mierzy się z balansowaniem między byciem zależnym “ małym dzidziusiem” (to jej własne słowa), a dużą samodzielną dziewczynką. Między potrzebą bliskości i kontaktu a fascynacją światem zewnętrznym. Ja zadaję sobie pytania: na ile moje działania jak nocne karmienie i podążanie za jej potrzebami wzmacnia ją a na ile zatrzymuje przed rozwojem, podejmowaniem wyzwań, samodzielnością. Gdzie jest granica między nadopiekuńczością a byciem uważnym rodzicem reagujacym na sygnały dziecka? I nie są to pytania filozoficzne, ale poszukiwanie stabilnego fundamentu dla codziennych wyborów i decyzji. Punktu odniesienia dla pełnych miłości “tak” i “nie”

Dziecko musi znać swoje miejsce – mówią. Zgadzam się. Jako uczestnik relacji Ty i Ja, jako Osoba. Nie jako przedmiot bezosobowych oddziaływań wychowawczych. Nie jako odbiorca nakazów i zakazów, ale jako ktoś, która je współtworzy i w ten sposób uczy się brać za nie odpowiedzialność. Jako osoba, która dzięki relacji uczy się kontaktu ze sobą. Swoim cialem, swoim lubię, nie lubię, chcę nie chcę, zgadzam się lub nie. I uczy się przestrzegać granic innych osób, bo sama doświadczyła, czym jest szacunek dla jej potrzeb, emocji, preferencji.

Ja także badam swoje granice. Z troską i szacunkiem zwracam się ku sobie, by znaleźć odpowiedzi, jasność i spokój oraz zdrowy balans między wątpliwościami a pewnością. Żeby w trudnej chwili stanowić dla samej siebie oparcie i z serca, autentycznie powiedzieć “to mnie boli” albo “to dla mnie za dużo”. Staram się być obecna, w dwóch znaczeniach tego słowa. Uważna na siebie, dziecko i sytuację – jestem, czuję, reaguję. Obecna także jako uczestnik relacji, jako osoba.

Nie jestem zwolenniczką złotych rad i nie traktuję tak poniższych słów. Trwający u nas miesiącami „okres burzy i naporu” pozwolił mi dokonać paru ważnych dla mnie odkryć. Staram się pamiętać o nich zawsze, kiedy zbliżamy się do „nie”.

  1. Jasność zasad: moja (intencje i motywacja) i dla dziecka (czytelność i przewidywalność)  Jeśli przeszkadza mi zachowanie dziecka sprawdzam, co dokładnie sprawia mi kłopot i co chcę zmienić.. Dziecko jest “odkrywcą” zasad i chętnie (prędzej czy później) z nimi współdziała. Muszą być jednak jawne, łatwe do odczytania. A ich przestrzeganie jest kwestią czasu i nauki: oswojenia i przyjęcia przez dziecko – nic nie dzieje się natychmiast od pierwszego wypowiedzianego “nie”.
  2. Dialog i rozmowa jest twórczą alternatywą dla suchych zakazów. Z takiej rozmowy przy odrobinie cierpliwości wychodzi piękna opowieść o świecie: o tym, jak jest skonstruowany i dlaczego rzeczy w tym świecie działają tak a nie inaczej. To rodzaj narracji, który trudną sytuację zamienia w kolejny etap poznawania świata. Czasem kiedy zamiast złościć się opowiadam Du ze spokojem, dlaczego się na coś nie zgadzam, ona przestaje płakać i zamienia się w słuch. Jest autentycznie zaciekawiona tym, co mówię!
  3. Proponowanie alternatywy: czyli “nie” i co dalej? Co proponuję w zamian? Najprościej jest odroczyć w czasie – jutro, po spaniu, jak tata przyjdzie z pracy (oczywiście tylko wtedy, jeśli jest to prawdziwa obietnica i ją spełnimy!). Trzeba pamiętac o tym, że właśnie zabraniamy dzeicku czegoś, czego ono naprawdę pragnie. I że warto zadbać o to, żeby jakoś “skanalizować” energię, która za tym chceniem stoi. Jeśli teraz nie wyciągamy sterty klocków albo nie wychodzimy na plac zabaw (a dziecko bardzo się tego domaga) to możemy poczytać książkę albo wspólnie ugotować obiad i przy okazji zrobić domową ciastolinę.
  4. Uszanowanie emocji dziecka: frustracji, rozczarowania, żalu, smutku czy złości. Jakkolwiek absurdalne nam się wydaje cierpienie z powodu zakazu dotykania niebezpiecznych kabli, to tak właśnie jest. Dziecko w tej konkretnej chwili doświadcza trudnych emocji. Warto o tym pamiętać i dać dziecku wsparcie: rozumiem, że teraz się złościsz albo jest ci smutno, bo bardzo chciałeś pobawić się tymi kablami! Czasem to wystarczy, dziecko całym cialem odpowiada wtedy taaaaaak! I czuje naszą obecność, szacunek i wsparcie. A to daje ukojenie dla trudnych emocji i poczucie, że mogę na rodzica liczyć, nawet jeśli mi zabrania róznych “atrakcyjnych” aktywności.

old-bridges-26__880

Źrodło zdjęcia: boredpanda.com