Pacjent też Człowiek – czego potrzebuję od lekarza?

W ostatnim tygodniu odwiedziłam kilku lekarzy specjalistów (dla córki i dla siebie). Moje emocje wędrowały po skrajnościach – od przykrości do ekscytacji. Dały mi również mocno do myślenia. Niektórzy z Was pewnie przeczytali poprzedni wpis pełen osobistego żalu. Postanowiłam go usunąć, bo nie to jest moją intencją. Chcę napisać o tym, co odkryłam dzięki temu doświadczeniu, czego nauczyły mnie moje emocje? Co sprawia, że u jednego lekarza czuję się jak intruz i jestem spięta a u innego mogłabym siedzieć godzinami?

Potrzeba bycia wysłuchanym

Prosta rzecz. Kiedy przychodzę do lekarza chciałabym rozmawiać z nim twarzą w twarz, a nie zza monitora komputera, kiedy ten wypełnia kwestionariusz diagnostyczny. Rozumiem, że to są ważne pytania, naukowa ścieżka wnioskowania dedukcyjnego, proces diagnostyczny. Chciałabym jednak doświadczyć zainteresowania, zaciekawienia moją historią. Podczas badania ginekologicznego obok pytań o przebieg porodu i skalę Apgar mojego dziecka wywiązała się między nami rozmowa o doświadczeniach macierzyńskich. O trudach i radościach, o niepowtarzalnych temperamentach dzieci. Rozmowa o planowaniu dzieci nie sprowadziła się do „technicznego” przygotowania macicy do kolejnej ciąży, ale o tym, jak to jest z dwójką dzieci i kiedy to pierwsze jest gotowe na rodzeństwo. Tak niewiele, a tak wiele.

Potrzeba bycia zrozumianym 

Opisując kłopoty ze snem mojej córki i inne jej zachowania dowiedziałam się, że rozpieszczam, nie stawiam granic i pozwalam córce wymuszać. Zamiast zrozumienia dostałam ocenę i to bardzo dotkliwą, bo trafiającą wprost w moje poczucie rodzicielskiej kompetencji, I chociaż miałam świadomość, że lekarz nic nie wie o mnie ani o mojej rodzinie (nie zadał sobie trudu wyjścia poza kwestionariusz diagnostyczny a moje „opowieści” przemilczał) było mi przykro, czułam się upokorzona. No bo w końcu jakim prawem lekarz pozwala sobie wydawać tak śmiałe sądy na mój i nasz temat? Ani nie jest psychologiem, któremu dałam zgodę na interpretacje terapeutyczne ani jako człowiek nie ma moralnego prawa mnie oceniać.

Potrzeba wsparcia

Kiedy zjawiam się u specjalisty zwykle mam listę pytań i wątpliwości. Coś mnie nurtuje, coś mnie niepokoi, potrzebuje informacji. Ale przede wszystkim potrzebuję wsparcia, na różne sposoby. Czasem będzie to skierowanie na badanie, żeby uspokoić niepokój, kiedy indziej informacja o przebiegu jakiejś choroby albo po prostu ciepły uśmiech (dobre emocje), za którym idzie słowo pocieszenia. Kiedy około 22 tygodnia ciąży trafiłam roztrzęsiona do mojej pani ginekolog twierdząc, że nadal nie czuję ruchów dziecka i bardzo się boję, nie wyśmiała mnie. Zrozumiała mnie jak matka matkę i natychmiast pokazała mi na monitorze wygibasy malucha. Wyczuła, czego potrzebuję, uszanowała mój niepokój. W ostatnich dniach, kiedy jestem z córką u lekarza więcej słyszę o „negatywnych konsekwencjach”, „śmiertelności chorób” niż o sposobach pomocy i radzenia sobie z tym. Gdzie jest balans i granice?

Potrzeba rzetelnej informacji

Nie jestem lekarzem, tylko świadomym człowiekiem i rodzicem. Nie mam wiedzy medycznej i 6 lat studiów za sobą, nie mam doświadczenia w leczeniu ludzi w aspekcie medycznym. Mam ciekawość, lubię pytać i szukać odpowiedzi. Lubię wątpić i znajdować sens w tym, co i jak robię. Zwykle zjawiam się w gabinecie lekarskim z listą rzeczy, którą chciałabym omówić. Jestem spragniona rzetelnej wiedzy i informacji. Więc kiedy słyszę, że moje mleko po 6 miesiącu karmienia jest bezwartościowe, albo że powinnam nauczyć dziecko samodzielnie zasypiać metodą wypłakiwania (cry-it-out) traktując histeryczne bezdechy jako formę manipulacji ze strony dziecka, to opadają mi nie tylko ręce. Znika moje zaufanie do specjalisty (nie wiem, czy mogę go nadal tak nazywać?), który wykorzystuje swój biały kitel do szerzenia mitów i przekazywania pacjentom nieprawdy.

Potrzeba szacunku

Ostatnia wizyta u ginekologa była wspaniałym doświadczeniem. Nie byłam jedynie narządem rodnym, który podlega badaniu. Byłam matką, która urodziła dziecko, kobietą, która ma swoje ciało, emocje i przemyślenia macierzyńskie, osobą. Poczułam ogromną bliskość z lekarką, która obok bycia specjalistą i udzielania mi fachowych porad również była matką i człowiekiem. Do dziś wspominam te pozytywne emocje, które towarzyszyły naszemu Spotkaniu. Przy takim lekarzu marzę, by rodzić po raz drugi. By pod jej czułą opieką pielęgnować pod sercem drugie życie. Na drugim biegunie jest paskudny dylemat, przed którym zostałam wczoraj postawiona. Moja córka protestowała przed badaniem okulistycznym, lekarz nie miał do niej ani serca ani cierpliwości. Kazał położyć i unieruchomić na kozetce. To jest tortura! Wstrętny dylemat: uszanowanie godności dziecka albo wykonane badanie lekarskie?

Jestem wdzięczna za te ostatnie dni doświadczeń, wiele mi pokazały. Trudne konfrontacje z innym sposobem myślenia najpierw wydrenowały mnie energetycznie, ale paradoksalnie dały też siłę by pozostać wierną sobie.  I zaufać swoim emocjom – jeśli po wizycie lekarskiej jest mi przykro, czuję się rozżalona a moje ciało opada z sił, to znaczy zwyczajnie, że czas poszukać innego lekarza.

Te doświadczenia stały się również natchnieniem do napisania artykułu o tym, dlaczego rodzicowi High Need Baby może być trudno u lekarza i jak się do takiej wizyty przygotować. Na dniach artykuł ukaże się na portalu dziecisawazne.pl. Zapraszam!