Są takie dni… albo o mocy Self-Compassion

Jest czas pełnych wrażeń wyjazdów i jest czas trudnych powrotów do codzienności. Po odpoczynku od domowej rzeczywistości przychodzi czas mozolnej naprawy rozstrojonych rytmów dnia. Po dobrej zabawie zdarza się boli głowa…

Żyjemy trochę inaczej: ciszej, wolniej, spokojniej. Jako rodzina wrażliwców dawkujemy sobie wrażenia, więc takie kilkudniowe lądowanie w „zwyczajnym świecie” (z dźwiękami miasta, telewizorem, paletą smaków i zapachów etc) to dla nas nie lada dyskoteka, w której łatwo o przestymulowanie. Więc obok zachwytu nad majówkowym wyjazdem, o mało nie zwariowałam po powrocie do domu.

Moje ciało podarowało mi fizyczny ból, jako ostateczny dowód, że było za dużo. W tym samym czasie dzieci w swoim trybie marudy, zagubione, przemęczone podróżą i wrażeniami, w zapotrzebowaniu na wsparcie i opiekę. I ja, w stanie dość podobnym, z pustym kubeczkiem empatii, z którego nie mam się czym podzielić. Stan dzieci był dla mnie zrozumiały. Mój własny – raczej mi się nie podobał. Im dawałam prawo do gorszych momentów, sobie go odmawiałam. Więc koło stawało się błędne, więc stres narastał a napięcia ujawniały się z dużą łatwością (pisząc eufemistycznie).

Uważność…

Dopiero w spokoju wieczora runął mój mojego własnego sprzeciwu wobec tego, co się we mnie kotłowało. Byłam wyczerpana – fizyczne i emocjonalne. Balansowałam od rana na krawędzi swoich możliwości i byle drobnostka sprawiała, że spadałam w emocjonalną otchłań, z dna której nie byłam ani trochę miła dla dzieci, a co za tym idzie – wściekła na siebie o to, że jest inaczej niż bym chciała. Prawie porysowałam samochód chcąc zamknąć garaż, kiedy okazało się, że nacisnęłam zamykanie bramy, w której stałam. Chciałam mieć więcej siły i możliwości, bo czekała nas ważna rodzinna uroczystość…. Chciałam…

Łzy popłynęły same, kiedy realnie zobaczyłam swój stan psychofizyczny, rozwalone rytmy, niedospanie, przestymulowanie w konsekwencji którego mój układ nerwowy uległ rozstrojeniu…

I nic co ludzkie…

W końcu postawiłam nas na równi: mnie i moje dzieci. Naszą nadwrażliwość, nasze ograniczenia. Pomyślałam o innych ludziach, którzy ze swoją wrażliwością mają pod górkę takjak ja (ostatnio zaczęłam czytać „Wysoko wrażliwe dziecko” Elaine N. Aron). I że często odrzucam tą swoją „inność”, podczas gdy jest mnóstwo matek, które od lat nie odespały zarwanych nocy. Ludzi, którzy tak jak ja żyją w stanie chronicznego stresu ale przede wszystkim tych, którym tak jak mnie, niewiele trzeba (bodźców), żeby było za dużo i za mocno. Tych, którzy docierają do krańca swoich możliwości i padają na twarz… Jakie to ludzkie, pomyślałam. I jakie prawdziwe!

Być dla siebie miłym…

Wraz ze łzami pojawiła się ze mnie ciepła fala wyrozumiałości i troski dla samej siebie. Z najważniejszym zdaniem, że TO JEST OK, że tak mam. Teraz, dzisiaj i w ogóle. Że mi się baterie wyczerpały. I że jestem wrażliwcem, który przy chronicznym stresie, jakiego teraz doświadczam, potrzebuje się bardziej chronić przed wielością wrażeń. Że JA POTRZEBUJĘ teraz tych specjalnych warunków! Z tej ciepłej fali wyłonił się wspierający szept: „Widzę, że jest Ci trudno. Czuję Twoje wyczerpanie i długotrwałe zmęczenie. Masz prawo czuć się źle…”

Odnalazł się mój wewnętrzny przyjaciel, kiedy tylko przestałam się zajmować oczekiwaniami, powinnościami i wyobrażeniami, których nie spełniam, do których nie jestem w stanie doskoczyć.

Nowe baterie

Niesamowite było dla mnie zarówno samo doświadczenie wspierania siebie, jak i jego efekt. Poczułam przypływ energii do tego stopnia, że udało mi się jeszcze zainicjować ważną wieczorną rozmowę o sposobie wspierania jednej z naszych córek. I to wszystko działo się w poczuciu, że mam się czym podzielić, że wróciła moja kreatywność oraz chęć i możliwość dbania o innych, dlatego że zadbałam o siebie. Wieczorem kładłam się spać w błogim poczuciu dobrostanu, co było wyrazem ogromnej zmiany wewnętrznej a przede wszsytkim kompletnie innym jakościowo doświadczeniem niż to, które towarzyszyło mi przez cały dzień.

Kristin Neff – Self-Compassion

To wszystko zadziało się dzięki cudownym słowom badaczki i propagatorki Self-Compassion – Kristin Neff, której przemyślenia pomogły mi uporządkować moje doświadczenie na tyle, że mogę podzielić się nim tutaj. Tym podsumowaniem chciałabym wyrazić swoją wdzięczność, uhonorować jej ciężką pracę i zachęcić Was do dalszego studiowania tematu.

Kristin Neff odkryła, że istnieją trzy istotne składowe dawania sobie wsparcia (Self-Compassion)

  1. Uważność (Mindfulness) – czyli pozwolenie, aby doświadczenie było takim, jakie jest bez podejmowania prób zmiany go (zmniejszenia, zignorowania etc), przyjęcie tego doświadczenia z otwartością – co jest szczególnie ważne, kiedy w grę wchodzą trudne emocje, lęk, złość etc.
  2. Humanity” czyli „ludzki” wymiar doświadczenia – zobaczenie go jako części życia,w którym trudności są naturalną koleją rzeczy i w którym nie musimy pozostawać samotni, jeśli uznamy jego uniwersalność;
  3. Bycie miłym dla siebie – czyli potraktowanie siebie w taki sposób, w jaki traktujemy przyjaciela w kłopocie, pozostawienie krytyki i ocen z boku, okazanie troski, zainteresowania i zrozumienia.

__
8663738047_590cc66ae5_o

Żródło zdjęcia: iweatherman @ Flickr