szczęśliwe dzieciństwo zamiast psychoterapii?

Mam marzenie, by zawód psychoterapeuty przestał być potrzebny. By ludzie poczuli, że świat jest przyjaznym miejscem do życia i mogą zaufać innym ludziom. By żyli w przekonaniu, że są w porządku i mają prawo do swoich potrzeb. By akceptowali swoje ciała i emocje oraz potrafili uszanować swoje oraz cudze granice. Aby potrafili tworzyć satysfakcjonujące relacje, w których pozostają sobą i niezależni. Aby mieli poczucie wolności i potrafili świadomie podejmować decyzję oraz mierzyć się z ich konsekwencjami. Aby porażki traktowali jako naukę o sobie i świecie, która sprawia, że mogą stawać się lepsi.

Wierzę, że to jest możliwe. Musimy tylko uświadomić sobie, że kluczem do zmiany świata jest to, jak traktujemy nasze dzieci!

Wyczekując naszych dzieci od pierwszych dni ciąży, tuląc je w kontakcie skóra do skóry po porodzie, nosząc je blisko przy sobie przez pierwsze miesiące, dajemy dorosłym zaufanie do ludzi. Wyposażamy ich w przekonanie, że świat jest bezpiecznym i przyjaznym miejscem do życia.

Jeśli chcemy wyposażyć dorosłych w stabilne poczucie własnej wartości, dzieci muszą poczuć, że kochamy je za to, że są. Bez względu na to, jakiej są płci, wagi czy śpią jak aniołki czy płaczą długie godziny. Celebrujmy ich obecność, sam fakt, że skorzystali z naszego zaproszenia i teraz są z nami.

Jeśli chcemy, by dorośli umieli rozpoznawać własne potrzeby i je realizować, oraz sięgać po wsparcie musimy zaufać sygnałom, które kierują do nas nasze dzieci. Reagować na płacz, obserwować ich zmieniające się ciało i rozpoznawać emocje. Dać dzieciom doświadczenie komfortu, który płynie z zaspokojonych potrzeb, aby jako dorośli ufali, że taki dobrostan i spełnienie są możliwe.

Aby żyć wśród dorosłych, którzy mają odwagę podążać za swoimi marzeniami w miejsce bezpiecznej kariery w korporacji, musimy pozwolić odejść naszym dzieciom. Puścić rękę, kiedy będą gotowe same stawiać kroki. Akceptować ich wybory, nawet jeśli nam się nie podobają. Wzmacniać ich samodzielność będąc w bezpiecznym pogotowiu, kiedy upadną – służyć ramieniem, otrzeć łzy i opatrzyć kolano. I pozwalać by wracały do nas, kiedy tylko poczują taką potrzebę, by wzmocnione na powrót ruszyły w świat.

Jeśli chcemy, aby dorośli definiowali swoje szczęście niezależnie od tytułów, osiągnięć i zdobytych szczytów, którzy zamiast epizodów depresyjnych w Nowy Rok ze wzruszeniem delektują się teraźniejszością – musimy dać naszym dzieciom miłość niezależną od osiągnięć. Kochać je tak samo mocno, kiedy są grzeczne i kiedy stłuką wazon. Kiedy przynoszą dwóję ze szkoły lub dobre wieści ze sportowych zajęć dodatkowych. Musimy nauczyć nasze dzieci, że ich wyniki nie stanowią o nich, bo miłość i bliskość to dobra nielimitowane.

Jeśli chcemy, aby dorośli potrafili tworzyć satysfakcjonujące relacje (partnerskie, zawodowe), w których szanują granice innych na równi z własnymi, musimy uszanować dziecięce „nie”. Musimy sprzeciw naszych dzieci potraktować jako ważną informację o kształtującej się tożsamości i znaleźć wspólnie takie rozwiązanie, które wzmocni ich poczucie godności. Na zasadach, z którymi my zbudujemy relacje z naszymi dziećmi, one będą potem tworzyć relacje ze światem. A jeśli chcemy by dorośli zamiast hejterskich komentarzy w internecie podejmowali aktywne działania na rzecz zmiany świata musimy pokazać naszym dzieciom, że warto wyrażać sprzeciw, kiedy coś nam się nie podoba, i że to prowadzi do realnej zmiany.

A schodząc z piedestału filozofii na podwórko pod blokiem, chodzi o to, by już dziś usłyszeć, w jaki sposób zwracamy się do naszych dzieci, Bo może wystarczy zaufać temu, ze u podstaw każdego zachowania dzieci leżą pozytywne intencje? W miejsce gniewnego „brzydko” lub „nie wolno!” – „Widzę, że bardzo chcesz bawić się tą piłką, ale teraz chłopiec się nią bawi. I nie podoba mu się, kiedy go popychasz. Może zapytamy, go czy możemy z nim pograć?”.