„Uważaj, bo spadniesz” albo na uwięzi rodzicielskich lęków

Jest bardzo dobrą smyczą, bo nie pozwala się dziecku za daleko oddalić od rodzica. Samodzielność oznacza ryzyko a świat jawi się jako zagrażający. Staje się przestrzenią, w której za każdym rogiem czai się jakieś niebezpieczeństwo. Strach i lęk, Jeden konkretny, związany z sytuacją, drugi bardziej ogólny i obezwładniający.

„Uważaj, zaraz spadniesz”

Jak dziecko ma sobie z tym poradzić? Jak ogarnąć taki zagrażający świat? Może stać się bardziej ostrożne i zachowawcze w działaniach. Pytać lub patrzeć pytającym wzrokiem na opiekuna szukając w jego spojrzeniu zielonego światła na działanie. Albo po prostu zaprzestać eksploracji świata, nie oddalać się za daleko a najlepiej wcale. Zamiast tego pozostać w jedynym bezpiecznym miejscu czyli uczepionym spódnicy mamy bądź nogawki taty.

„Nie idź tam to niebezpieczne”. „Zaraz się uderzysz”. – komu z nas nie zdarza się tak mówic? Oczywiście robimy to w dobrej intencji, jaką jest bezpieczeństwo dziecka. Pozornie w każdym razie. I bardzo łatwo się nabrać, że to jedynie z troski o dziecko. W końcu przemawia przez nas ileś lat doświadczeń, osobiste historie skaleczeń, upadków i bólu. 

I tak sprzedajemy dzieciom nasze własne lęki. Używamy słów, które podszyte są strachem. Zastygamy w bezruchu widząc jak dziecko się wspina po zjeżdżalni albo wręcz przeciwnie- z grozą w oczach biegniemy na odsiecz. A w naszych oczach dziecko lubi się przeglądać, bo w spojrzeniu zawarta jest prawda, nie da się kłamać oczami. Tam można zobaczyć panikę lub zachwyt i dzięki temu przestraszyć się lub oddać euforii w działaniu. Dziecko jest bacznym obserwatorem naszych poczynań i z nich czerpie sporą wiedzę o świecie. Patrzy na nas i wiedzi, jak dalece jesteśmy w stanie oddalić się od tego, co znane i bezpieczne czyli przekroczyć własną strefę komfortu.

Jeśli jesteśmy wystarczająco uważni, pod przykrywką słów, których używamy, możemy odczytać nasze własne spostrzeganie świata. Im więcej w nich znaków ostrzegawczych, tym bardziej możemy przypuszczać, że w naszym życiu obecny jest lęk a wiele sytuacji budzi w nas poczucie zagrożenia. Często dzieje się to jednak poza naszą świadomością. 

Rozmawiałam ostatnio z osobą, która udala się na spotkanie klasowe „po latach”. Opowiadając o dramatycznej historii życia jednej z koleżanek zastanawiała się, czy warto było martwić się różnymi rzeczami, które w kontekście wspomnianej historii wydają się teraz błahe. „I za ile rzeczy warto być wdzięcznym” dodałam refleksyjne. „Przecież właśnie to powiedziałam” odpowiedziała mi zdziwiona, że (w jej przekonaniu) parafrazuję jej słowa. Ale dla mnie nie było tam znaku równości. Brak zmartwień i wdzięczność to dwie osobne jakości. Po prostu do opisu tych samych zjawisk używamy różnych słowników. Jeden ma okładkę szaroczarną i zapewne jest ciężki. Drugi, kolorowy i przyjemniejszy w użytkowaniu. Tym samym, słowami których używamy, tworzymy dwa bardzo różne światy psychiczne.

Każdy z nas ma swój własny słownik, najczęściej (jeśli nie tknięty rozwojem czy terapią) bardzo podobny do słownika rodziny pochodzenia: matki, ojca, babci etc. I wybierając z niego frazy malujemy naszym dzieciom rzeczywistość, bezwiednie opowiadamy o tym, jaki świat jest. Pełen czyhających pułapek, stromych schodów, ciężkich i ostrych przedmiotów albo pełen wyzwań, ciekawych doświadczeń i eksperymentów. Idąc wczesnym latem pod jabłoń możemy delektować się kwaśnym smakiem twardych papierówek albo uważać, żeby nie nadepnąć na zgniły owoc i unikać zarazków, których pełno na nieumytej skórce jabłka…

Wizją świata ukrytą w słowach można sie zarazić. Zarówno zachwytem nad codziennością jak i lękiem.

Kiedy Du skończyła pół roku zaczęliśmy przygodę z BLW (Baby-Led Weaning), czyli zamiast bezpiecznych papek dostawała całe kawałki brokuła, marchewki czy jabłka i własnymi rękami mogła wybierać, na co w danym momencie ma ochotę. Byłam zaciekawiona tym eksperymentem. I w równym stopniu przerażona. Uświadomiłam sobie, że patrząc na te kawałki jedzenia, które wkłada do ust, bardzo się boję, że się zakrztusi. Przyznałam się przed sobą (potem także wprost przed dzieckiem) do tego: „boję się, ale chcę żebyś się uczyła„.. I wiedziałam, że jeśli ta przygoda ma się udać, jeśli Du ma zasmakować samodzielnego jedzenia, to muszę najpierw zaufać, że to jest możliwe. Więc oddychałam głęboko każdego dnia przy posiłku, przygotowywałam go z intencją, że to będzie dobre doświadczenie. I było. W różnych wymiarach dla nas obu. Du pokonywała wielkie porcje owoców i warzyw a ja swoje lęki. Obie delektowałyśmy się smakiem zwycięstwa.

Chodzi o strach. Nasze rodzicielskie lęki i ograniczenia. Nasz obszar ryzyka. Te słowne smycze „uważaj„, „ostrożnie” nie są dla dziecka i ich bezpieczeństwa. Wręcz przeciwnie – budują w dziecku lęk, który przeszkadza w eksplorowaniu świata. Sprawia, że ruchy stają się niezborne, ręce się trzęsą a wtedy przecież jeszcze łatwiej o wypadek. A przecież chodzi o to, że dzięki tej smyczy utkanej z lęku to my mniej się boimy! Widzę to każdego dnia, że chodzi o moje odważanie się. Że lękiem i idącą z nim kontrolą zabieram dzieku możliwość konfrotnowania się z konsekwencjami własnych działań. Zabieram mu samodzielność i swobodę eksplorowania świata. Biorę na siebie odpowiedzialność, której to dziecko ma się uczyć na własnych błędach i sukcesach. Czym innym jest opowieść o oparzeniu a czym innym dotknięcie gorącego czajnika. Wiadomo, kiedy dziecko uczy się szybciej. Nie o zagrożeniach ale o konstrukcji świata. O dostosowywaniu prędkości biegu do nawierzchni, obuwia i swoich umiejętności. O sposobie pokonywania schodów w najlepszy dla siebie sposób. O doborze ubrania adekwatnie do temperatury. Jeśli próbuję usilnie o tym decydować („zwolnij, uważaj, ubierz, bo zachorujesz”) możemy się jedynie pokłócić, ale nic dobrego z tego nie wynika.

Staram się więc wziąć za ten mój strach odpowiedzialność, nie oddawać go dziecku pod przykrywką „to dla Twojego dobra„. Codziennie się z nim mierzę,  powtarzam sobie w duchu: „boję się, ale nie chcę, żeby mój strach Cię zatrzymywał i ograniczał Twoje wybory„.

Więc jestem uważna na słowa, które kieruję do dziecka. Sprawdzam najpierw, co one mówią o mnie. I wszystkie „uważaj”, „ostrożnie” zamianiam na osobisty język obaw i niepokojów. Dbam o odpowiednie proporcje wdzięczności i zachwytu nad codziennością. A to zmienia wszystko.

inshot_20160922_131224

źródło oryginalnego zdjęcia: cuba gallery@ flickr.com