Uwaga, bliskość! – część I

Bywam często na placach zabaw, klubokawiarniach i innych miejscach przyjaznych dzieciom i nachodzi mnie smutna refleksja, że w dzisiejszym świecie dziecko jest “przy okazji”. Jest dodatkiem do życia, tym lepszym im bardziej potrafi się wpasować w dotychczasowy styl życia rodziców i nie wymaga od nich zmiany przyzwyczajeń. Żyję w świecie, w którym, w imię poczucia bezpieczeństwa (dziecka oczywiście), matki bardzo szybko wracają do pracy. Za szybko. Żyję w świecie pełnym paradoksów, w świecie który stanął na głowie. I myślę, że gro tych paradoksów wynika z tego, że bliskość nie jest naszą najmocniejszą stroną. Dlaczego?

Lęk przed wychowaniem “maminsynka”

Jako dorośli czy rodzice również przeżywamy lęki. Naszym “potworem z szafy” jest obawa, że jeśli za długo i za często będziemy przytulać dziecko to się przyzwyczai. Czytaj: będzie chciało z nami spać do osiemnastki albo i dłużej, będzie niesamodzielne i nie poradzi sobie w życiu. Więc im bardziej dziecko domaga się  bliskości i kontaktu z nami, tym bardziej uaktywnia się nasz potwór i krzyczy: “musisz być twardy, postaw granice! dziecko nie może tobą rządzić!” Ten lęk paraliżuje nas do tego stopnia, że mieszają nam się pojęcia. Dziecięca symbioza z dorosłą więzią symbiotyczną. Etap rozwojowy z patologią. Na wszelki wypadek próbujemy uciec od obydwu pozbawiając dziecko czegoś, co jest mu do prawidłowego rozwoju niezbędne. Zabieramy się za “twarde wychowywanie” zamiast reagować troską na sygnały, które dziecko nam wysyła.W konsekwencji zbyt szybko odstawiamy od piersi, nie reagujemy na płacz, oczekujemy, że będzie samodzielnie zasypiać…

Skąd mamy to umieć?

Jeszcze do niedawna metoda “zimnego chowu” (w tym pozostawianie dziecka, aby się wypłakało) nikogo nie dziwiła. Tak kiedyś wychowywało się “grzeczne dzieci” – takie, które nie przeszkadzały i łatwo podporządkowywały rodzicielskim interwencjom. I niestety były to metody skuteczne, bo dzieci rzeczywiście przestawały płakać. Tyle że powodem nie było zaspokojenie potrzeby i ukojenie w bezpiecznych ramionach mamy ale porzucenie nadziei, że ta mama kiedykolwiek przyjdzie. Dlatego teraz sami nie umiemy inaczej. Ten jedyny sposób, jaki znamy (którego sami doświadczyliśmy) cedujemy na nasze dzieci. Według badań Mary Ainsworth aż 40% ludzi charakteryzuje lękowy lub unikający styl przywiązania (przeciwieństwo bezpiecznego). W obu przypadkach mówimy tak naprawdę o niezaspokojonej potrzebie bliskości. W pierwszym będzie się to przejawiać tym, że aby czuć się bezpiecznie nie mogę się od mamy (a potem każdej innej osoby, z którą buduję bliską relację) oddalić nawet o krok. W drugim przypadku za wszelką cenę będę manifestować swoją niezależność, każdym gestem mówiąc: nie potrzebuję ciebie ani nikogo innego.

Droga na skróty

Współczesny świat aż ugina się pod ciężarem oferowanych nam “prostych rozwiązań”. Mleko modyfikowane i smoczek pozwalają mamie poczuć się niezależną już od pierwszych dni życia dziecka. Kołyski i grające bujaczki same usypiają dzieci. A na deser kuszą nas popularne poradniki rodzicielskie, w których można wyczytać, że karmienie dziecka na żądanie czy usypianie na rękach jest błędem wychowawczym, bo jedyne czego trzeba dziecku do szczęścia to…rytmy, już od pierwszych dni życia. Reszta ułoży się sama.

Owszem, bez niektórych udogodnień trudno sobie wyobrazić życie. Mam jednak wrażenie, że nieco się zagalopowaliśmy. Zamiast iść za tym co bliskie i naturalne, wybieramy to, co łatwe i gotowe. Zamiast podjąć wysiłek poszukiwań własnych rozwiązań, zadawać trudne pytania i rozwijać własną intuicję, zdajemy się na łaskę i niełaskę tego, co najbardziej dostępne. Tym samym pozwalamy, aby lukę naszej niewiedzy wypełniły odpowiedzi wielkich koncernów, które za pomocą reklam trafiają wprost do naszej podświadomości a potem do koszyków zakupowych.

Dokąd zmierzamy?

Generacja Y, pokolenie kompetentnych (także technologicznie), zorientowanych na cel i osiągnięcia 30-sto latków. Pokolenie ekspresowych karier i takich samych kłopotów z wypaleniem zawodowym i depresją z powodu braku sensu. Pokolenie, w którym głębokie relacje zostały zastąpione dążeniem do prestiżu i niezależności.

Rosnąca w siłę grupa zdeklarowanych “singli” – osób które nie są zainteresowane stałym związkiem, a które szukają przygód (często o charakterze seksualnym). Pragną pozostać wolni i niezależni na wielu poziomach, a bliskość i relacja wywołuje u nich reakcję podobną do reakcji na stres czyli walcz albo uciekaj.

Do tego dochodzą osobiste tragedie tych, którzy – mimo usilnych starań znalezienia właściwego partnera życiowego – wchodzą w toksyczne relacje. Szukają w nich miłości bezwarunkowej, ciepła i opieki, której nie zaznali w dzieciństwie. Każda kolejna próba kończy się porażką, a dziecięca rana po raz kolejny zostaje rozdrapana.

***

W gruncie rzeczy wszystko rozbija się o potrzebę bliskości i więzi, pierwotną potrzebę małego bezbronnego dziecka.

Więcej o przywiązaniu: czym jest, jak przebiega i jak je pielęgnować przeczytacie już za kilka dni w II części artykułu. Zapraszam!

14861049578_72b1ae3fa6_o

Zdjęcie: www.flickr.com/photos/xavieralberola/